Kilkudniowy wypad? Polecamy uzależniający Kosobudz!

Czytaj dalej
Fot. Szymon Kozica
Szymon Kozica (oprac. Michał Korn)

Kilkudniowy wypad? Polecamy uzależniający Kosobudz!

Szymon Kozica (oprac. Michał Korn)

Wybierając się w tamte rejony, koniecznie zabierzcie ze sobą rower! Samochodem z Zielonej Góry do Kosobudza można dojechać przez Skąpe, można przez Świebodzin, można też przez Krosno Odrzańskie. Do auta wsiada żona, ja wybieram rower i najkrótszą trasę...

Na tym szlaku poradzą sobie także dzieci. Uwierzcie mi na słowo. Podróżowałem tak z 9 i 11-latkiem, choć żadne z nas nie jest kolarzem. Do celu dotarliśmy zmęczeni, ale dumni ze swojego osiągnięcia. A marszrutę podzieliliśmy sobie na pięć etapów.

Nad jezioro Dziarg

Z Zielonej Góry kierujemy się w stronę promu na Odrze w Pomorsku. To pierwszy etap naszej wycieczki. Po przejechaniu 10 kilometrów odpoczynek na promie bardzo się przydaje. Z Pomorska pochodził żużlowiec Andrzej Zarzecki, który zmarł po wypadku na torze w Zielonej Górze w 1993 roku. Miał 22 lata...

Na skrzyżowaniu w Pomorsku skręcamy w lewo, na Krosno Odrzańskie, i jakieś 100 metrów dalej w prawo, na Brzezie Pomorskie, Szabliska. Zaczynamy drugi etap wyprawy, najbardziej monotonny, ale gdy spoglądamy na okoliczne lasy, gdzie późnym latem i wczesną jesienią będziemy mogli wybrać się na grzyby, droga mija jakby troszeczkę szybciej.

Uwaga, nie odbijamy w żaden dojazd pożarowy, a przy pierwszych zabudowaniach i krzyżu bierzemy ostry zakręt w prawo.

Kolejny odpoczynek proponuję w Kijach, na przykład przy sklepie obok OSP. W nogach mamy około 20 kilometrów. 300-400 metrów za sklepem, przed murowanym przystankiem, skręcamy w lewo. Dojeżdżamy do drogi głównej i znów w lewo, na Skąpe. Teraz miejmy oczy dookoła głowy, to trasa znacznie bardziej ruchliwa.

W Skąpem kolejny raz odbijamy w lewo, na Cibórz, Krosno Odrzańskie. Za nami około 30 kilometrów. Trzeci etap podróży zakończmy odpoczynkiem na placu przy punkcie aptecznym. Następnie, jeszcze w Skąpem, zjeżdżamy z drogi głównej w prawo, na Cibórz. A gdy niebawem przetniemy urokliwe stawy usiane liliami, jeszcze raz skręćmy w prawo, na Rokitnicę. W tej miejscowości rzućmy okiem na kościół. Czy nie wydaje się Wam, że wieża jest krzywa?

W Węgrzynicach główna trasa wiedzie w lewo, ale my na skrzyżowaniu uciekamy w prawo, na Poźrzadło, Łagów. I za chwilę możemy zatrzymać się przy sklepie. W nogach mamy już około 40 kilometrów, więc przyda się choć krótka przerwa „bufetowa” po czwartym etapie wycieczki.

W Niedźwiedziu czeka nas odcinek specjalny, po bruku, niezbyt komfortowy... Ale ma to też swoje dobre strony. Jadąc wolniej, nie przegapimy żadnej drewnianej rzeźby, najczęściej sympatycznego misia, których przy drodze nie brakuje. To efekt pracy uczestników zawodów drwali, którzy co roku odwiedzają tę miejscowość. Wreszcie w Toporowie przed wiaduktem kolejowym drogowskaz z napisem „Kosobudz” kieruje nas w lewo. Ten odcinek pokonuje się z największą przyjemnością.

Jeśli przy wjeździe do Kosobudza, na wysokości ośrodka „Pod modrzewiem”, skręcimy w lewo, po chwili dotrzemy nad Jezioro Kosobudzkie. Ale to nie jest cel naszej wyprawy. My przemierzamy całą miejscowość, aż skończy się asfalt, a leśny dukt (na rozwidleniu lekko w prawo) doprowadzi nas nad jezioro Dziarg, z kameralną, trawiasto-piaszczystą plażą i dwoma pomostami, i na skromne pole namiotowe. Za nami 54 kilometry, które sam pokonałem w nieco ponad trzy godziny (włączając w to czas przeprawy promem). Jadąc z dziećmi, trzeba jednak doliczyć dwie czy nawet trzy godzinki.

Kiedy wchodzą leszcze

Osoba dorosła - 10 zł, dzieci, młodzież - 5 zł, namiot - 10 zł, przyczepa kempingowa - 10 zł, kamper - 10 zł, samochód osobowy - 10 zł. To cennik na polu namiotowym. Do dyspozycji mamy trzy toi toie, pompę, drewniane stoliki z ławkami, worki na śmieci, miejsce na rozpalenie ogniska. Ale przede wszystkim płacimy za... święty spokój.

- Kosobudz i okolice przyciągają czystymi lasami, czystym powietrzem, czystą wodą i spokojem - wylicza leśniczy Bartosz Steckiewicz z Leśnictwa Kosobudz, Nadleśnictwo Bytnica. - W obu jeziorach jest cały rybostan wód nizinnych. Plus zaciągi z Odry, które spowodowały, że można złowić na przykład klenia, jazia - rzadko, bo rzadko, ale się trafiają. Są duże sumy, duże amury. Największy sum z jeziora Dziarg ważył 17 kilo, szczupak miał 101 centymetrów - i to rekord świeży, bo z początku lipca. No i potężne karpie.

Skoro mowa o wędkarzach, nad jeziorem Dziarg czeka na nich kładek naprawdę sporo i w dobrym stanie. Z łódki łowić nie wolno. Od wielbicieli moczenia kija dowiedziałem się, że za drugim pomostem, na końcu jeziora, można zaczaić się na przepiękne leszcze, a medalowe sztuki wchodzą tam między 11.00 a 14.00. Wędkarze nie byli gołosłowni, bo niemal codziennie przy swoich namiotach skrobali nie tylko leszcze, ale też „podleszczaki”, spore płocie, krasnopiórki, okonie... Zresztą spróbowałem i ja. I jeśli na „bacika” udało mi się na kładce numer 13 wyciągnąć wymiarowego karpia, to znaczy, że złowić każdy może.

Ale nie po to braliśmy rower, żeby dzień w dzień siedzieć z wędziskiem w ręku!

Sprawdź, co ciekawego znajdziesz w okolicach Kosobudza:

Dobrze jest się zgubić

Ruszamy na leśną wyprawę duktami, których na mapie raczej nie znajdziecie. Przez osady, o których większość z Was nigdy pewnie nie słyszała. Proponuję wrócić do Toporowa i na skrzyżowaniu przed wiaduktem kolejowym skręcić w lewo. W środku wsi, przy kościele, jest drogowskaz „Kłodnica” - w lewo. Jedziemy!

Asfalt szybko się kończy, dalej żużlówka, a później kawałek bruku. Z górki. Ale nie rozpędzajmy się, bo nie zauważymy, że po prawej rośnie szpaler wspaniałych wiązów, które niebawem powinny zostać pomnikami przyrody - stara się o to Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu.

Po przejechaniu 3,5 kilometra od drogowskazu docieramy do Kłodnicy. Na zadbanym skwerze zauważymy tablicę informacyjną z zaznaczonym na zielono szlakiem rowerowym. Jeśli w tym miejscu skręcimy w lewo, trasa wiodąca przy malowniczo położonych stawach hodowlanych zaprowadzi nas na pole namiotowe nad jeziorem Dziarg. Ale my pojedziemy prosto. Przy posesji po prawej obejrzymy fascynujące konstrukcje ze... złomu - rycerza, ptaszysko.

Kilka domów dalej, po lewej, nasz wzrok przykują dawne maszyny rolnicze. - Młocarnia, wialnia, śrutownik i sieczkarnia - wyjaśnia Krzysztof Gomółka, który tu mieszka.

Jakieś 1,5 kilometra dalej niebieskawa strzałka na drzewie skieruje nas w lewo. Niebawem będziemy w Zamęcie. Tu, w drugim domu po lewej, mieszka artysta Maciej Chwistek.

- Herbatki? - zaprasza.

Sprowadził się w 1983 roku. Okoliczne lasy zna jak własną kieszeń. - Warto wzdłuż Pliszki chodzić, jeździć. Ma bardzo malownicze brzegi, dużo meandruje, dookoła wzgórza, wiele źródeł, lasy ciekawe - zachwala. - W Zamęcie z Pliszką zbiega się Konotop, króciutka rzeka, ale też ma dużo źródeł, urokliwa. No i jest sporo zwierzyny. Oczywiście to trzeba w odpowiednich godzinach, żeby trafić na spotkanie.

Maciej Chwistek opowiada o urokach okolicznych lasów:

Za domem pana Macieja jest drogowskaz: w lewo na Kosobudki, w prawo na Drzewce. Ruszamy na Drzewce, ale tylko kawałeczek. Zatrzymujemy się przy mostku nad Pliszką, która w tym miejscu płynie naprawdę wartko i tworzy miniaturowy wodospad. Wśród szumu wody możemy przeskoczyć po kamieniach na drugą stronę potoku.

Wracamy do drogowskazu i kierujemy się na Kosobudki. Przez chwilę jedziemy z biegiem Pliszki, która rzeczywiście pięknie meandruje. W Kosobudkach, przy kilku majestatycznych daglezjach (w pobliżu podobno rośnie także limba), skręcamy w lewo, w stronę mostku. Dwa kolejne drogowskazy niech prowadzą nas na Kosobudz. Przy rozwidleniu wybierzmy trasę wzdłuż drewnianych słupów i linii telefonicznej, która wiedzie niemal dokładnie do naszego pola namiotowego.

Gdybym napisał Wam, co przytrafiło się kiedyś panu Maciejowi, moglibyście już nigdy nie tknąć runa leśnego. A przecież ta okolica to raj dla lubiących zbierać jagody, grzyby. Gdy tak sobie jechałem, okazałe kurki rosły przy samej drodze. Robaczywy lipcowy prawdziwek też się trafił, ale trzeba było wejść kawałek w las. No i niesamowite przeżycie, kiedy kilkadziesiąt metrów przede mną dukt przecięło parę rączych łań z młodymi. Wybaczcie, ale zanim zdążyłem choćby pomyśleć o wyciągnięciu aparatu z plecaka, po zwierzakach zostały tylko ślady na piasku...

Pan Maciej mówi, że w tych lasach dobrze jest... się zgubić. Bo dopiero wtedy można odkryć niesamowite miejsca.

Szymon Kozica (oprac. Michał Korn)

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.