Tu ściany kościoła przypominają księgę...

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Dariusz Chajewski, (oprac. Michał Korn)

Tu ściany kościoła przypominają księgę...

Dariusz Chajewski, (oprac. Michał Korn)

Spływ Paklicą zwyciężył w internetowym plebiscycie Gazety Lubuskiej na turystyczną lubuską perłę. Sprawdźmy, czy zasłużenie... Krótko po godz. 9.00 na przystani rozpoczyna się ruch. Nawet kot-rezydent staje się bardziej pobudzony. Kajaki szykowane są pod konkretne grupy, które z przystani Martinez wyruszają zazwyczaj o godz. 10.00.

- Najpopularniejsza trasa Paklicą wiedzie z Lubrzy do Gościkowa, wybiera ją około 90 proc. wszystkich kajakarzy - mówi Radosław Ziółkowski. - Szlak ten ma długość ok. 15 km i pokonanie go zabiera zwykle około pięciu godzin. Należy on do łatwych spływów, nawet dla początkujących. Co ważne nie ma tutaj konieczności przenoszenia kajaka przez jakieś przeszkody. Jego atuty to obcowanie z historią, ale i z przyrodą. Pływać można przez cały rok, ale jeśli wybieramy się podczas letniego weekendu warto kajak zarezerwować wcześniej.

Fasujemy kajaki, kamizelki i w drogę. Otrzymujemy jeszcze mapkę trasy z krótkimi opisami. Pan Radosław uczula nas przed strategicznymi punktami. Na jeziorze Rudno, aby trafić w nurt Paklicy kierujmy się na czerwone boje. Kiedyś były także problemy z nawigacją na Jeziorze Paklickim, ale od kiedy stanęły wiatraki one stanowią idealny punkt orientacyjny. - I jeszcze jedno, proszę nie zapominać o wodzie do picia i kremie z wysokim filtrem - dodaje Ziółkowski.

Dziś na pierwszy ogień idą, a raczej płyną Maria i Eugeniusz Czech z Wrocławia. Jak mówią od dawna szykowali się na taka wyprawę. Mieli już płynąć przed rokiem, ale aura im nie sprzyjała. To lato jest znacznie lepsze, zwłaszcza że niski stan wody w regionie Paklicy nie szkodzi.

Pierwsze miejsce na trasie to jezioro Lubrza Mała. Jest to ulubione miejsce wędkarzy. Dlatego lepiej zbyt blisko nie podpływać do ich łowisko. Denerwują się. Przeprawa przez jeziorko jest krótka. To jednak doskonała zaprawa przed dalszą trasą.

Kajak stawiamy na wodę. Już tutaj warto dobrze się rozejrzeć, gdyż stoimy przed stalowymi wrotami śluzy, która stanowi jeden z elementów konstrukcji hydrotechnicznej Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Dla fachowców to śluza forteczna 708. Jej zadaniem było spiętrzanie wody, aby stała się ona przeszkodą dla nacierających wojsk. Nawiasem mówiąc to właśnie pod Lubrzą miało miejsce ostateczne przełamanie umocnień MRU, skutkiem czego zabudowa miejscowości została zniszczona w około 40 proc.

Ale my chwytamy za wiosła, przepływamy pod mostem drogowym i płyniemy prosto w kierunku jeziora Lubrza Mała.

Jak tłumaczą przewodnicy to idealne miejsce dla wędkarzy nurków. Akwen ma wyjątkowo przejrzystą wodę. Przy niewielkiej powierzchni (0,28 km kw.) ma średnią głębokość 13 m i maksymalną aż 35 m. Następnie wpływamy w odcinek kanału Rakownik, który został przekopany i przekształcony w przeszkodę wodną w latach 30 XX wieku. To także element MRU. Nurt nabiera szybkości – to widomy znak że dopływamy do zapory. Spokojnie, nie będziemy dźwigać kajaków, przeszkodę omija przekop. Ale za to możemy spokojnie obejrzeć jej konstrukcję.

Początek działalności klasztoru Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny datuje się na 1236 rok. Miejsce określane po łacinie Paradius Matris Dei, czyli

Na Szlaku Nenufarów

Trasa przebiega wokół Lubrzy i Nowej Wioski i dwóch jezior: Lubie i Goszcza, wśród lasów. Szlak wyposażony jest w tablice edukacyjne informujące o mijanych atrakcjach. A rozpoczyna się przy czołgu na skwerze w centrum Lubrzy. Poruszając się ulicą Świebodzińską mijamy kościół, następnie przystanek autobusowy i po prawej stronie boisko piłkarskie. Przy zabudowaniach leśniczówki skręcamy w prawo. Droga prowadzi do łąki przed lasem, tu skręcamy w lewo. Jesteśmy nad jeziorem Lubie. Mijamy strumyk ze źródlaną wodą i dochodzimy do niestrzeżonej plaży. Droga biegnąca przy brzegu jeziora lekko skręca, widzimy pochyloną brzozę. Docieramy do końca jeziora.

Idziemy małym wąwozem aż do drogi brukowej, a następnie asfaltowej. Pokonaliśmy połowę szlaku. Przed nami zabytkowy most rolkowy w Nowej Wiosce. Kolejny odcinek prowadzi do kościoła w Nowej Wiosce. Po drodze mijamy pomnik ustawiony dla upamiętnienia byłych mieszkańców wsi, ofiar I Wojny Światowej. Od kościoła droga biegnie środkiem wsi do jeziora Goszcza. Idziemy brzegiem jeziora i docieramy do wysokiej skarpy. Dochodzimy do domków letniskowych i mijamy ośrodek wypoczynkowy Uniwersytetu Zielonogórskiego.

Początek działalności klasztoru Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny datuje się na 1236 rok. Miejsce określane po łacinie Paradius Matris Dei, czyli

Końcowy odcinek szlaku prowadzi nad kanałem rzeki Rakownik. Przed nami widoczne zabudowania młyna i przystań kajakowa. Mijamy śluzę forteczną. Do końca trasy pozostał krótki odcinek. Ogólna długość szlaku to 7900 metrów (www.lubtur.pl)

Od zapory rzeka płynie dość wartko wąwozem. Po kilkuset metrach docieramy do pasa trzcin.

Stwierdzenie, że jesteśmy na jeziorze Rudno jest przesadą, gdyż akwen się w takim tempie wypłyca, że dziś możemy mówić o nim raczej w czasie przeszłym. A teraz na leeewo patrz! Kolejne pamiątki po czasach, gdy Paklica „służyła” w wojsku. Najpierw pozostałości po wysadzonym bunkrze, później zapora, a gdy dotrzemy do jeziora Paklicko Wielkie obejrzymy jeszcze jaz 714 i ruiny panzerwerku 706. Szczególnie imponujące ruiny tego ostatniego robią wrażenie. Był to duży obiekt dwukondygnacyjny, posiadający półtorametrowe ściany. Wybudowany został w 1939 roku. Górna kondygnacja została prawie całkowicie zniszczona, dolna zalana jest wodą.

Nieco dalej kolejne miejsc na popas - niestrzeżona plaża. Po kolejnych dwóch kilometrach dopływamy do zwężenia jeziora, gdzie wśród lilii wodnych dostrzegamy ujście rzeki Paklicy z jeziora Paklicko Wielkie – pokonujemy próg rzeki z wbitych w dno pali. Może być wesoło.

Teraz wpływamy na odcinek prawie puszczański

Mieliśmy szczęście, w czasie, gdy pokonywaliśmy ten odcinek widzieliśmy nawet płynącego obok bobra. Po lewej stronie znajduje się rezerwat przyrody z okazałymi dębami. Mijamy Nowy Dworek i przepływamy pod mostem drogowym. Później tylko niewielkie jeziorko i już widzimy wieże zespołu pocysterskiego w Gościkowie-Paradyżu.

Tutaj albo kończymy spływ wysiadając na lewym brzegu rzeki przy metalowym mostku, albo kontynuujemy spływ do miejscowości Szumiąca.

Tak, czy inaczej zarezerwujmy sobie dłuższą chwilę na obejrzenie zespołu klasztornego. Zespół pocysterski w Gościkowie – Paradyżu został założony w 1230 roku. Klasztor i przylegający do niego kościół należą do najwspanialszych zabytków sakralnych w Polsce. Obecnie jest tu Wyższe Seminarium Duchowne. Kościół poklasztorny NMP i św. Marcina skrywa wielki ołtarz z 1739 roku. Znajduje się w nim obraz „Wniebowzięcie NMP” autorstwa Schefflera.

W kaplicy Matki Boskiej Paradyskiej wisi cudowny obraz Madonny, cel licznych pielgrzymek.

Jest to kopia XVII-wiecznej bizantyjskiej ikony z Bolonii. Nad wejściem do tej kaplicy znajduje się też inne ciekawe malowidło przedstawiające opactwo paradyskie sprzed 1633 roku. W posadzce kościoła umieszczone są płyty epitafijne. Cystersi na tych terenach osiedlili się w I połowie XIII wieku, sprowadzeni z Brandenburgii przez wojewodę poznańskiego Mikołaja Bronisza. Ten zamożny szlachcic postanowił przekazać cały swój majątek, w tym wieś Gościchowo, w ręce Kościoła, jako że nie miał potomstwa. Klasztor dysponował znacznym majątkiem, który w pierwszej połowie XVI wieku, dysponował powierzchnią prawie 3 tys. ha ziemi i ok. 4 tys. ha lasów.

Jeśli decydujemy się tutaj skończyć nasz rejs wracamy do Lubrzy busem lub rowerami. Siedmiokilometrowa trasa wiedzie wówczas leśnym duktem. Możemy jednak ruszyć dalej, z Gościkowa do Skoków w okolicy Międzyrzecza. Jak przestrzegają organizatorzy to odcinek trudniejszy. Nie dość, że musimy przedzierać się przez trzcinowiska, to jeszcze czeka nas przenoska w miejscowości Szumiąca-Młyn. To za sprawą elektrowni wodnej. Płyniemy Paklicą, następnie jeziorami Wyszanowskim i Bukowieckim. Na prawym brzegu tego drugiego znajdziemy dziką plażę. Finiszujemy w miejscowości Skoki, na krańcu jeziora przy drodze...

GDZIE SZUKAĆ KAJAKA?

Paradyski raj jest wart zobaczenia

Ściany kościoła w paradyskim zespole pocysterskim przypominają księgę. Którą można studiować miesiącami. Świątynia zdradza gospodarzom i naukowcom swoje sekrety.

Satysfakcji nie kryją ani konserwatorzy zabytków, ani gospodarze paradyskiego seminarium. Przez lata panowało przekonanie, że budynki zespołu pocysterskiego nie kryją już żadnej tajemnicy. W końcu przeszły tyle kataklizmów... Opinię tę potwierdzili fachowcy prowadząc wyrywkowe badania ścian. Nic. - Stąd nasza ogromna radość - tłumaczy zawiadujący remontem kościoła ks. Paweł Bryk. - I wyzwanie.

Okazało się, że w rozmaitych zakamarkach świątyni ślady przeszłości przetrwały pożary, nawet te wielkie z XVII i XVIII wieku.

Początek działalności klasztoru Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny datuje się na 1236 rok. Miejsce określane po łacinie Paradius Matris Dei, czyli
Pixabay [i]Prawdziwym skarbem Paradyża jest ogromna biblioteka ze starymi księgami.[/i]

Te odważne kolory

Każdy kolejny dzień zakończonego niedawno remontu był jak odkrywanie Ameryki. Najpierw zaczęły pojawiać się dziwne barwy. Róż, zieleń. Na stallach, ścianach. Później atrakcja goniła atrakcję. A to ślady istnienia drugiej ambony, a to okazało się, że aniołki na chórze miały ruchome ramiona i najprawdopodobniej poruszały się wraz z dźwiękami muzyki.

- Największym zaskoczeniem była chyba ta gotycka ściana - ks. Bryk pokazuje na ścianę przy wejściu, całą pokrytą łacińskimi słowami. - To sentencja ze św. Bernarda o pożytkach płynących z życia zakonnego. Zachęcająca mnichów do wytrwania. I te otwory w kształcie potrójnych liści koniczyny (symbol Trójcy Świętej)… Nikt nie wie do czego służyły, może, aby zakrystianin mógł podglądać, co dzieje się w prezbiterium?

Tuż obok inny sekret. Specjalnie przygotowana nisza, otoczona ozdobnym malowaniem, później zamurowana.

Mimo że postanowiono nadać świątyni jednolitą formę późnego baroku śląskiego, tę część zdecydowano się zostawić jako paradyski podręcznik historii sztuki i architektury. Oprócz późnogotyckiej ściany pozostanie fragment reprezentujący renesansowy manieryzm – doskonale zachowana ornamentyka złożona z roślin i koszów owoców. Wreszcie na ścianie zamykającej ten krużganek oglądamy fresk, który pokazuje jak łatwo się pomylić, nie tylko w życiu.

Sąd ostateczny

Postać męska i żeńska, odsłonięte przez konserwatorów jeszcze w latach 60. W centrum dorobione później okno, które zniszczyło środkową część malowidła. Przez wieki sądzono, że to scena bożonarodzeniowa, a wewnątrz był żłobek. Dopiero po starannym oczyszczeniu ściany oczom historyków ukazały się dłonie - w miejscu okna był wizerunek Chrystusa - a u dołu, jakby z podziemi, zaczęły się wyłaniać ludzkie sylwetki. Zmarli opuszczający groby. I tak domniemana stajenka okazała się wyobrażeniem Sądu Ostatecznego. Bogurodzica i Jan Chrzciciel orędują za grzeszną ludkością.

Praca przy tym remoncie coraz częściej przypominała dociekania detektywa. Oto „oszukane” łuki. Pierwotne, gotyckie ostre zakończenia złagodzono, by nadać im modne, barokowe kształty. Albo ceglane elementy sklepienia, mające pokazywać gotycki kształt wnętrza. Okazuje się, że w średniowieczu były one pokryte farbą.

Początek działalności klasztoru Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny datuje się na 1236 rok. Miejsce określane po łacinie Paradius Matris Dei, czyli
Mariusz Kapała [i]Początek działalności klasztoru Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny datuje się na 1236 rok. Miejsce określane po łacinie Paradius Matris Dei, czyli Raj Matki Boskiej. Od tego zwrotu utworzono polską nazwę Paradyż i niemiecką Paradies.[/i]

- Taki drobiazg, jak ta druga ambona... - pokazywała nam konserwator Małgorzata Ziarkiewicz. - Ile potrafi powiedzieć. W tamtych czasach nie było nagłośnienia i czasem nabożeństwa były prowadzone z dwóch ambon jednocześnie. I to na zasadzie dialogu. To musiał być pasjonujący spektakl.

Północny przyczółek

Rzeźby na ołtarzu fachowcy nazwali perełkami. To najdalej na północ wysunięty przyczółek baroku śląskiego... Ewenement? Wyjątków jest więcej. Bo i każdy metr kwadratowy świątyni opowiada historię.

Na przykład ta boczna kaplica. Po kasacji zakonu cystersów na znak żałoby została pomalowany na czarno. Wcześniej był tutaj jakiś ołtarz – chyba już nigdy nie dowiemy się, jaki. Ale powstanie ołtarz iluzoryczny, który będzie tworzył wrażenie trójwymiarowości. - Widzicie jak ta farba lśni? - pyta ks. Bryk. - Nie, to nie świeża warstwa lakieru. Przed wiekami do farby dodawano wosk. Taki to dawało efekt. Teraz wystarczyło zdjąć późniejsze przemalowania.

Kościół w Paradyżu jest pełen bogatych ozdób, przeważnie w kolorze złota...

Drobnych kłamstewek, powiedzmy sztuczek, jest zresztą więcej. Efekt bloków piaskowca, z których zbudowane miały być ściany obok okien, uzyskano zręcznym malowaniem. Podobnie „oszukiwał” jeden z łuków sklepienia. Gdy przed wiekami jego część runęła, braki uzupełniono drewnem malowanym jak kamień. Pewnie budowniczowie nie potrafili już powtórzyć pracy średniowiecznych kamieniarzy...

I to wszystko dla 60 mnichów. Tak, tak, przed wiekami z tej świątyni korzystało właśnie tylu zakonników.

WSPANIAŁOŚĆ I ŚWIĘTOŚĆ
Zespół pocysterski założony w 1230 roku. Klasztor i przylegający do niego kościół należą do najwspanialszych zabytków sakralnych w Polsce. Obecnie jest tu Wyższe Seminarium Duchowne. Kościół poklasztorny NMP i św. Marcina skrywa wielki ołtarz z 1739 roku. Znajduje się w nim obraz „Wniebowzięcie NMP” autorstwa Schefflera. W kaplicy Matki Boskiej Paradyskiej wisi cudowny obraz Madonny, cel licznych pielgrzymek. Jest to kopia XVII-wiecznej bizantyjskiej ikony z Bolonii. Nad wejściem do tej kaplicy znajduje się też inne ciekawe malowidło przedstawiające opactwo paradyskie sprzed 1633 roku. W posadzce kościoła umieszczone są płyty epitafijne.

Początek działalności klasztoru Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny datuje się na 1236 rok. Miejsce określane po łacinie Paradius Matris Dei, czyli


TO DZIEŁO CYSTERSÓW
Cystersi na tych terenach osiedlili się w I połowie XIII wieku, sprowadzeni z Brandenburgii przez wojewodę poznańskiego Mikołaja Bronisza. Ten zamożny szlachcic postanowił przekazać cały swój majątek, w tym wieś Gościchowo, w ręce Kościoła, jako że nie miał potomstwa. Klasztor dysponował znacznym majątkiem - w pierwszej połowie XVI wieku, dysponował powierzchnią prawie 3 tys. ha ziemi i ok. 4 tys. ha lasów.

TYLKO POLAK
W początkowym okresie istnienia opactwa mnisi paradyscy byli wyłącznie Niemcami. Chcąc zmienić tą sytuację, Władysław Łokietek w 1327 roku podpisał dokument, na którego mocy klasztor przeszedł pod opiekę króla polskiego. Ostateczna polonizacja klasztoru nastąpiła w 1538 roku, kiedy to król Zygmunt Stary wydał postanowienie, że opatem w Paradyżu może być tylko Polak.
Dariusz Chajewski, (oprac. Michał Korn)

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.